Polska! Poland, czyli o książce, która przyda się w każdej dwujęzycznej rodzinie
Bardzo mi brakowało takiej książki. Oj bardzo. Kiedy pojechałam z córką do Kazimierza Dolnego, to przy każdym wąwozie, płacie lessowej ziemi czy skarpie wyklinałam swoje braki językowe. Nie wiem jak u Was, ale u mnie słownictwo związane z rzeźbą terenu, architekturą i geografią leży i kwiczy. O ile dodatkowo macie kłopoty z botaniką i zwierzętami to mam dla Was niczego sobie remedium - książkę "Polska! Poland. Polsko-angielski przewodnik po zabytkach i przyrodzie" Grzegorz Micuła wyd. Arkady.
Jest to książka, która powinna się znaleźć w każdym dwujęzycznym domu. Dzieciom, rodzicom i nauczycielom uczącym angielskiego w Polsce pomoże zapoznać się z angielskim słownictwem. Z kolei w rodzinach polskich mieszkających za granicą pomoże w uspójnieniu słownictwa w drugą stronę.
Polska! Poland to książka 100% side-by-side, czyli każdy tekst jest napisany w dwóch językach. Jest to świetny patent na douczenie siebie nowych słów i sformułowań.
Szata graficzna książki jest bardzo ładna i przemyślana. Sprytnie wpasowane grafiki podsuwają nam brakujące słówka (np. płoć, leszcz, okoń). Słówka są dobrze wybrane, bo (z mojego doświadczenia) są tymi, których akurat będziemy poszukiwać.
Jaka jest formuła książki "Polska! Poland"?
Jest to pełne kompendium wiedzy o Polsce - jest przewodnik turystyczny (wyczerpujący), informator przyrodniczy, jest również element krajoznawczy i kulturowy. Poza tym szczypta geografii, trochę wiedzy przyrodniczej oraz różnej maści ciekawostek. Polska! Poland świetnie się nadaje jako książka na wakacje. Poza tym jest to niczego sobie pomysł na prezent z Polski.
Celowo nie określam tu wiekowej grupy docelowej, bo widzę, że książką zachwycam się zarówno ja, jak i moja trzylatka. Siadamy sobie i dyskutujemy gdzie chcemy pojechać na wakacje. Pomagają w tym liczne zdjęcia.
A jak przeczytacie tę książkę, to będziecie wiedzieć, jak po angielsku powiedzieć: mikołajek nadmorski, opactwo, tympanon czy padalec.
Drobny minus za morsztyna pęcherzykowatego - ta roślina zowie się morszczyn. Tak, tak, botanika to mój konik. A tak serio, to jak na tak napakowaną informacjami książkę, nie znalazłam w niej więcej kwiatków - nie marudzę więc tylko zachęcam do zakupu.
Podoba Ci się to co robię? Chcesz być na bieżąco? Jeśli zainteresował Cię ten artykuł, to zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku