Neurodydaktyka - słowo, które postawi wasze metody nauczania na głowie
… dosłownie i w przenośni. ”Neurodydaktykę” Marzeny Żylińskiej czytałam przez ostatnie trzy miesiące, podkreślając każdą istotną informację - teraz cała książka jest żółto-pomarańczowa. Muszę przyznać, że to lektura, która postawiła na głowie moje myślenie o szkole, uczeniu się i nauczaniu innych. Nie będę jednak pisać recenzji tej książki - dużo chętniej streszczę Wam myśli przewodnie jakie w niej znajdziecie. Napiszę również jak neurodydaktyka ma się do dwujęzyczności zamierzonej.
Zacznijmy od definicji - neurodydaktyka to w największym skrócie uczenie się przyjazne mózgowi. Takie uczenie się, które wydaje się odbywać zupełnie podświadomie. Przykład? Proszę bardzo. Gdy pokażemy niemowlakowi język to po chwili odruchowo wysunie swój, za sprawą neuronów lustrzanych, które umożliwiają nam naukę przez naśladownictwo. To też powód dla którego mój mąż zawsze otwiera usta, gdy wkłada łyżeczkę z jedzeniem do ust syna (no dobrze, ja też tak robię jak karmię dzieci).
Nasz mózg uczy się powoli, potrzeba wieluset powtórzeń by dany szlak neuronalny utrwalił się w mózgu. Ta nauka musi być dobrowolna - nie da się mózgu zmusić do zapamiętywania informacji. To oznacza również, że ani kij ani marchewka za dużo nie pomogą - neuroprzekaźniki nie zostaną uwolnione, nie powstaną konieczne połączenia synaptyczne. Do efektywnej nauki potrzebna jest motywacja wewnętrzna (ja chcę!).
Drugim czynnikiem jest sposób nauki - im głębsze przetwarzanie informacji tym lepiej przyswajamy nowe umiejętności. Wytłumaczę to na przykładzie dwujęzyczności zamierzonej. Kto się lepiej nauczy nazw owoców? Czy dziecko, które na lekcji będzie oglądało zdjęcia owoców i słyszało ich nazwy, czy dziecko, które w warunkach domowych (bez presji i stresu) wykona z rodzicem sałatkę owocową - dotknie każdego owocu, posmakuje i powącha? Odpowiedź jest prosta - im więcej zmysłów zostanie zaangażowanych w doświadczanie nowej wiedzy, tym zapamiętywanie będzie lepsze. Nie przypadkiem podaję przykład robienia sałatki. Zwróćcie uwagę, że jest to czynność angażująca tylu elementów: ruch, węch, dotyk, smak. Głębokość przetwarzania informacji jest niewspółmiernie większa niż w przypadku nauki ze słuchu.
Żylińska w swojej książce pisze również, że informacje o zabarwieniu emocjonalnym są znacznie lepiej przyswajane. Jak to można wykorzystać w nauce języka obcego? Bardzo prosto - podsuwając dziecku to, co lubi. Mój syn szaleje na punkcie pojazdów, w związku z czym znacznie lepiej przyswaja słownictwo z tej dziedziny, a ja mu na okrągło podsuwam książki motoryzacyjne. Uważnie obserwuję jego zainteresowania i podążam za nimi (tu się świetnie przydaje pedagogika Montessori). Zresztą Pani Marzena w swojej książce nawiązuje do Metody Montessori wskazując naukowe podstawy dla wyróżniania okresów wrażliwych u dzieci. Są to okresy, kiedy mózg jest szczególnie chętny doskonalić dane umiejętności. Możemy to postrzegać jako okna czasowe kiedy mózg jest gotowy na przyswojenie nowej zdolności. O ile przegapimy nasze “okno” to nauka będzie szła opornie, a proces nauczania będzie upośledzony. W “Neurodydaktyce” pada stwierdzenie, że:
utworzone w dzieciństwie szlaki neuronowe często wykorzystywane są do końca życia, a to oznacza, że jakość fundamentu, jaki mózg stworzy w pierwszych latach życia dziecka, w dużej mierze determinuje jego dalszy rozwój.
Pozostając w temacie dzieciństwa, to bogate, stymulujące środowisko sprzyja mielinizacji połączeń neuronalnych, co przekłada się na znacznie szybsze przesyłanie impulsów. Im grubszą mamy warstwę mieliny, tym lepiej nasz mózg radzi sobie z nowymi wyzwaniami. Jednym z takich wyzwań jest przyswojenie kolejnego języka - nasze umysły są idealnie przystosowane
nie do zapisywania informacji pochodzących z zewnątrz, ale do ich przetwarzania, wyciągania z nich ogólnych reguł i rozwiązywania z ich pomocą problemów [1].
Dlatego ja uważam, że dużo przyjemniej uczy się obcego języka poprzez tzw. total immersion/kompletne zanurzenie. Nasz mózg świetnie sobie poradzi z pobraniem statystyk do wyrobienia sobie pojęcia o regułach gramatycznych, wyjątkach, syntaktyce i semantyce. Bez żmudnego wysiadywania nad podręcznikiem. Moim zdaniem osoby, które niejednokrotnie zarzucają opresyjność i narzucanie dziecku dwujęzyczności nie mają pojęcia, jak naturalny jest to proces, gdzie cała nauka odbywa się podświadomie.
Małe dzieci mają wyjątkowo rozbudowaną ciekawość poznawczą. Wszystko jest dla nich nowe, a co za tym idzie ciekawe. Mózgi są organami egoistycznymi i przyswajają tylko tą wiedzę, która spełnia kryteria:
- Istotne dla mnie
- Nowe
- Ciekawe - prowokujące do pytań
Dzięki tej swoistej ciekawości dzieci są w stanie tak wiele wiedzy przyswoić. Pomiędzy ósmym a piętnastym rokiem życia miejsce kulminacyjny moment, kiedy zagęszczenie połączeń neuronalnych osiąga maksimum. Po tym momencie w mózgu następuje eliminacja wszelkich niepotrzebnych, nieużywanych szlaków neuronalnych. Zjawisko to nazywamy darwinizmem neuronalnym - o ile interesuje Was szerzej temat pruningu/przycinania nieużywanych ścieżek (lub nie możecie się dogadać z nastolatkiem), to obejrzyjcie poniższy film.
Przekłada się to na zapominanie wspomnień z wczesnego dzieciństwa, czy zgromadzonej encyklopedycznej wiedzy (kto ma dziecko znające wszystkie gatunki dinozaurów jakie kiedykolwiek żyły, może spodziewać się, że niewiele z niej zostanie około 20 roku życia) i umiejętności, które nie są na co dzień wykorzystywane. Nie jest to takie przerażające, jak mogłoby się wydawać, ponieważ od tego momentu nasze mózgi zyskują zdolność szybszej klasyfikacji pojęć, automatyzacji pewnych procesów i lepszej decyzyjności - nasze mózgi stają się lepiej dopasowane do naszych indywidualnych potrzeb.
To dlatego Eskimosi rozróżniają kilkadziesiąt odcieni bieli - otoczenie, w którym żyją jest po prostu tak przesycone bielą, że wykształcili zdolność jej szczegółowego klasyfikowania. Wyobraźmy sobie teraz dziecko, które we wczesnym dzieciństwie, kiedy jego mózg jest szczególnie nastawiony na rozwój mowy (okres ten przypada wg. Marii Montessori na przedział od 0 do 6 lat) zostaje w swoim środowisku wystawione na kilka języków. Nie dzieje się tu nic nadzwyczajnego - jego mózg po prostu przyswaja te języki, bo na to jest w danej chwili zaprogramowany.
Naukę złożonych umiejętności lepiej zaczynać w dzieciństwie, w tzw. okresach wrażliwych, gdy kora mózgowa nie jest jeszcze w pełni zmielinizowana.
Słowem zakończenia, powiem jeszcze o warunkach koniecznych do nauki. Nabywanie nowej wiedzy jest skuteczne tylko w sytuacji, gdy uczący czuje się bezpiecznie - gdy jest gotowy wejść w interakcję z nauczycielem, gdy nie odczuwa presji i działa pod wpływem motywacji wewnętrznej. Nie nadchodzącego testu, nie obiecanej nowej pary rolek i nie pod wpływem gróźb ograniczenia czasu przed komputerem.
Daje do myślenia, prawda? A to tylko czubek góry lodowej, bo książka porusza multum innych zagadnień.
”Neurodydaktykę” opisałam w tym miejscu z punktu widzenia osoby interesującej się dwujęzycznością, więc zajęłam się wąskim wycinkiem tematów poruszanych w tej pozycji. Gorąco zachęcam do lektury całości - dowiecie się z niej o bolączkach obecnego systemu edukacji, o tym co zrobić by nie zabijać motywacji do nauki w dzieciach, jak sprawdzać wiedzę u uczniów i o tym jak być dobrym nauczycielem. Myślę, że gdybym tę książkę przeczytała na początku swojej kariery nauczyciela, to wiele zajęć prowadziłabym dużo lepiej.
Cenę książki ”Neurodydaktyka” sprawdzicie w tym miejcu
Podoba Ci się to co robię? Chcesz być na bieżąco? Jeśli zainteresował Cię ten artykuł, to zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku
Wszystkie cytaty pochodzą z książki ”Neurodydaktyka” aut. Marzena Żylińska, Wydawnictwo Naukowe Uniwerstytetu Mikołaja Kopernika, 2013 ↩︎