Estonia - Tallin, Tartu, Viljandi i miasteczko widmo na Litwie
Czy planujecie już tegoroczne wakacje? Mnie kusi powrót do krajów bałtyckich. Chyba nie mnie jedną, bo bardzo mi przypominacie o konieczności dokończenia opisu naszych zeszłorocznych estońskich wojaży. Oto więc opis Estonii kontynentalnej i paru ciekawostek, które można obejrzeć w drodze powrotnej do Polski.
Pierwsza część cyklu - Litwa (Mierzeja Kurońska) oraz Łotwa (Ryga oraz Vidzeme)
Druga część cyklu - wyspy Sarema i Hiuma
Estonia: Haapsalu - w krainie książek Astrid Lindgren
O ile wjeżdża się do Estonii od jej północno-zachodnich krańców, to zazwyczaj zwiedzanie rozpoczyna się od Parnawy, którą pominęliśmy spiesząc się na poranny prom na wyspy. Kolejnym punktem zwiedzania najczęściej jest Haapsalu, a dla nas była to akurat miejscowość inaugurująca eksplorowanie Estonii kontynentalnej.
Haapsalu słynie z kilku rzeczy - po pierwsze z pięknie zdobionego drewnianego dworca, niegdyś wybudowanego na potrzeby letnich wakacji cara. Peron mierzy 216 metrów, co dawniej czyniło go najdłuższym w Europie Północnej. Obecnie jest tu muzeum kolejnictwa.
Dla mnie kluczowym miejscem do odwiedzenia w Haapsalu był "Iloni Imedemaa", czyli "Cudowny świat Ilon Wikland". Komu wydaje się, że nie słyszał o Ilon Wikland, niech sięgnie po "Dzieci z Bullerbyn", "Braci Lwie Serce" czy serię opowiadań o Lotcie. Każdą z tych książek zilustrowała Ilon. Ta pochodząca z estońsko-szwedzkiej rodziny artystka była zmuszona uciec z Haapsalu do Szwecji w trakcie wojny. W latach 2000' Wikland podarowała ponad 800 swoich ilustracji miastu swojego dzieciństwa, co umożliwiło stworzenie tego fantastycznego muzeum i miejsca zabaw dla dzieci.
Nie jest to zwykłe muzeum - moje dzieci wsiąkły od razu w warsztacie stolarskim i wyprodukowały sobie takie oto zabawki. Oprócz otwartej pracowni stolarskiej jest również pracownia artystyczna, patio ze sceną na świeżym powietrzu, gdzie odgrywane są przedstawienia na podstawie książek Lindgren oraz stoły piknikowe.
Wewnątrz budynku są oczywiście ilustracje, makiety różnych scen z książek oraz spora bawialnia dla dzieci - z zabawkami i strojami do przebieranek.
Haapsalu to również piękne stare miasto, z licznymi knajpkami oraz potężnym zamkiem biskupim, ponoć nawiedzonym. W obrębie murów zamku mieści się spory plac zabaw, co jest typowym rozwiązaniem w estońskich atrakcjach turystycznych. Kogo plac zabaw nie przekonuje, ten może się zainteresować jednym z większych festiwali muzyki metalowej, który odbywa się regularnie w tym miejscu.
Aby gruntownie zwiedzić Haapsalu należy zarezerwować co najmniej pół dnia. Z Haapsalu przenieśliśmy się na obrzeża Tallina, gdzie zatrzymaliśmy się na kempingu Kivi Talu.
Estonia: Tallin i okolice
O Tallinie nie będę się rozpisywać, bo w sieci jest naprawdę dużo artykułów na jego temat. Latem jest to miejsce bardzo zatłoczone, więc staraliśmy się do minimum ograniczyć czas przebywania w centrum. Z rzeczy godnych polecenia wspomnę trasę widokową na murach obronnych (płatną) oraz bezpłatny punkt widokowy na wzgórzu zamkowym (Toompea).
Stare miasto można zwiedzić w parę godzin, a potem warto swe kroki skierować w mniej uczęszczane rejony - ogród botaniczny, skansen (o nim dalej), czy do dzielnicy Kalamaja słynącej z kolorowych drewnianych domów.
Ogromną rodzinną atrakcją jest Estońskie Muzeum Morskie oraz Energy Discovery Centre. To pierwsze jest tak oblegane, że obowiązują limity wejść - znajdziemy w nim m.in. łódź podwodną, którą można zwiedzać. Drugie z wymienionych miejsc to centrum nauki (jak warszawski Kopernik, gdyński Experyment czy toruński Młyn Wiedzy), lecz z zacięciem w kierunku elektryczności i zjawisk z nią związanych.
Viru Raba
To sztandarowa atrakcja turystyczna Estonii - ścieżka przyrodnicza przez torfowiska, licząca 6 km długości, mieści się w Parku Narodowym Lahemaa. Jej początkowy odcinek oraz wieża widokowa są dostępne dla wózków oraz wózków inwalidzkich. Za wieżą ścieżka robi się wąska (co widać na zdjęciu poniżej) i przechodzi nad licznymi jeziorkami torfowymi.
Woda w jeziorkach jest krystalicznie czysta (toć to praktycznie borowina) i można się w niej legalnie kąpać, pomimo tego, że cały kompleks leśny jest objęty ścisłą ochroną. Estońska młodzież ochoczo korzysta z tej możliwości (i zachowuje się przy tym naprawdę kulturalnie). Nawet w upały woda jest przyjemnie chłodna, ale należy mieć na uwadze dwie rzeczy - jeziorka mają około 6 metrów głębokości i nie wyjdzie się z nich inaczej niż wciągając się na podest. Wbrew pozorom nie są muliste, ale mech torfowy, które je wyścieła, jest niesamowicie śliski.
Decydując się przejść pełen sześciokilometrowy szlak turystyczny dojdziemy również do obszarów, które były eksploatowane przemysłowo, do pozyskiwania torfu. Pomimo upływu ponad 20 lat od końca prac wydobywczych zobaczymy jak niesamowite jest piętno na krajobrazie. Dlatego polecam zrobić pełną pętlę. Droga powrotna wiedzie przez lasy sosnowe, pełne jagód.
Poruszanie się po drewnianych kładkach jest bezpieczne i raczej nie ma co obawiać się niechcianej kąpieli. Dopiero przy deszczowej pogodzie należy wykazywać się wzmożoną ostrożnością. Moja córka całą trasę przeszła na nogach, a dwulatek wspomagał się rowerkiem biegowym, co było bardzo dobrym rozwiązaniem.
Tajna radziecka baza demagnetyzacyjna
Na północ od Tallina znajduje się Park Narodowy Lahemaa - jest to jedno z największych skupisk głazów narzutowych w Estonii. Nie tylko jest ich tu dużo, ale są również imponujących rozmiarów (do 25m obwodu). Estońska mitologia pełna jest opowiadań o tych głazach, co obecnie ma odzwierciedlenie w licznych szlakach turystycznych i przewodnikach umożliwiających "zaliczenie" tych najpiękniejszych.
Ja natomiast namówiłam rodzinkę na "alternatywną" wycieczkę, do dawnej radzieckiej bazy wojskowej. Hara Sadam (Sadam = port) była jednostką tajną, której zadaniem było prowadzenie badań naukowych oraz demagnetyzacja okrętów oraz łodzi podwodnych. Całe uzwojenie znajdowało się pod wodą. W 1993, wraz z wycofywaniem się wojsk rosyjskich, sprzęt został wyrwany i przeniesiony do Kaliningradu. Pewnie mało kto wie, że przy granicach Polski mieści się tak ciekawa instalacja?
Oczywiście demontaż został przeprowadzony brutalnie, tak by uniemożliwić rekonstrukcję kompleksu. To z kolei rzutuje na bezpieczeństwo zwiedzania. Bardzo sobie chwaliłam, że moje dzieci spały w samochodzie, kiedy z mężem na zmianę chodziliśmy po bazie - sporo tu wykrotów, czy dziur, w których chlupocze morze. Są równiez ślady świetności ZSRR, jak propagandowe malowidło ze zdjęcia powyżej.
Największy wodospad Estonii - Jägala Juga
Mówiąc największy, mam na myśli najwyższy. Na zdjęciu może tego nie być widać, ale jest naprawdę imponujący. Na miejscu huk jest niesamowity. Z obu stron są polany piknikowe, chętni mogą więc podziwiać uroki przyrody znad kanapek :). Sporo lokalnej ludności przychodzi popływać w tym miejscu, nie jest to jednak szczególnie bezpieczne, ze względu na silny odwój. Za to w miarę bezpiecznie można wejść za kurtynę wodną, choć należy liczyć się z niezłym prysznicem.
Kto się pasjonuje paleontologią, ten może popodziwiać liczne skamieliny tkwiące w skałach.
Skansen na obrzeżach Tallina
Do dwóch rzeczy mam słabość - do skansenów i porzuconych miast/baz wojskowych. Skansen na obrzeżach Tallina jest największym w jakim kiedykolwiek byłam i najlepiej przemyślanym. Mieści się w rejonie nazywanym Rocca al Mare, na ogromnym obszarze nad brzegiem morza.
Jego wyjątkowość jest wynikiem kilku czynników - do większości budynków można wejść, ich wyposażenie jest zachowane w stanie oryginalnym, a poza tym jest możliwość doświadczenia życia dawnej estońskiej wsi.
Zamiast typowych "pilnowaczy" mamy osoby biorące udział w scenkach rodzajowych z epoki. Babcię robiącą sałatkę jarzynową wnuczkowi, panią rzeźbiącą kozikiem, czy dwie emerytki tkające pasy będące elementem stroju ludowego.
Będąc w skansenie koniecznie trzeba spróbować tradycyjnej huśtawki bałtyckiej, na której buja się na stojąco, nawet w sześć osób. My oprócz tego spróbowaliśmy chodzenia na szczudłach, a nasze dzieci noszenia wody przy pomocy koromysła oraz prania na tarze i kijanką.
Dzieci miały również okazję popisać sobie rysikami na tabliczkach w tradycyjnej wiejskiej szkole. Poza tymi atrakcjami w skansenie są zwierzęta - koty, owce, konie, kozy oraz małe ogródki warzywne.
Na zwiedzanie skansenu należy zarezerwować co najmniej 6-8 godzin.
Estonia: Tartu
Z Tallina do Tartu, drugiego największego miasta Estonii, można dojechać w niecałe trzy godziny (jest również dogodne połączenie kolejowe). Ciężko uwierzyć, ale kiedyś były to tereny Rzeczypospolitej. Polakom miasto to znane jest pod nazwą Dorpat - po upadku powstania listopadowego polska inteligencja zdobywała wykształcenie na tutejszym uniwersytecie. Po dziś dzień jest to ważny ośrodek akademicki.
Z punktu widzenia rodzin z dziećmi, największą atrakcją jest jest centrum nauki AHHAA. Znajdziecie tu roboty, rower balansujący na linie, wystawę eksponatów anatomicznych oraz wielki dział poświęcony iluzjom optycznym i optyce: gigantyczne kalejdoskopy, labirynty luster, animacje stroboskopowe, czy "wirujące tunele".
Dział optyczny jest nie lada gratką dla miłośników fotografii. W centrum AHHAA znajdziecie również tak zwany pokój Szanghajski, w którym błędnik doznaje kompletnego ogłupienia i mamy wrażenie, że kierunek oddziaływania siły grawitacji uległ odchyleniu o 45 stopni.
Reszta miasta również kusi perełkami - stałą bazą miejsc do odwiedzenia stanowią - "Miasto Zupowe", stare miasto, akademicki ogród botaniczny, wzgórza uniwersyteckie oraz fantastyczne muzeum druku.
Na zdjęciu powyżej jest jeden z domów Supilinn, czyli w dosłownym tłumaczeniu "miasta zupowego". Nazwy ulic nawiązują tu do składników zup - Ogórkowa, Kartoflana, itp.. Znajdziemy tu typową drewnianą zabudowę i ducha artystycznej bohemy Tartu.
Z Supilinn trafia się bezpośrednio do uniwersyteckiego ogrodu botanicznego. Z racji swoich małych rozmiarów jest wręcz naćkany i kipiący przecudną roślinnością. Przez tą gęstość, rzeźby i urocze miejsca odpoczynku przywodzi mi na myśl sekretny ogród.
To z kolei dorpacki rynek - na jedyn końcu ratusz z pomnikiem całującej się pary studentów pod parasolką, z której pada deszcz. Na drugim końcu krzywa kamienica oraz most, który gwarantuje zaliczenie sesji egzaminacyjnej, o ile przejdzie się po jego przęśle.
Na wzgórzu akademickim znajdziemy szkielet dawnej katedry, która przez wiele wieków nie została odbudowana.
Na deser natomiast muzeum papieru i druku! Długo się wahałam, bo bilety były jednak kosztowne - niesłusznie. Po pierwsze okazało się, że dzieci mają darmowy wstęp, a po drugie zwiedzanie bardziej przypomina warsztaty z papiernictwa i druku niż zwiedzanie ekspozycji.
Przewodnicy świetnie mówią zarówno po angielsku jak i po rosyjsku. Mieliśmy okazję samodzielnie wytworzyć papier czerpany, dobrać do niego drzeworyt i czcionki i wykonać samodzielnie odbitkę. Poza tym zobaczyliśmy pełen proces składu Małego Księcia - od składania czcionek w ramki, kontroli zecerskiej, przez nanoszenie kolejnych kolorów na ilustracje, cięcie arkuszy drukarskich, po ręczne szycie książek, przycinanie krawędzi i ręczną oprawę.
Na pamiątkę wydrukowaliśmy sobie wielki plakat z owieczką z Małego Księcia i przypominajką, że estońskie owce meczą "mää" a nie "maa" (to drugie oznacza świat/ziemię).
W okolicach Tartu nie ma aż tylu miejsc na biwak, co na estońskich wyspach, dlatego pozwolę sobie na małą podpowiedź. Dokładnie w połowie drogi pomiędzy Tartu a jeziorem Võrts znajduje się Sääniku talu puhkekeskus. Jest to rodzinny pensjonat i maleńkie pole namiotowe prowadzone przez przesympatyczną rodzinę estońską. Madli, córka właścicieli świetnie mówi po angielsku.
Miejsce jest jak z bajki - wśród pól, ciszy i przyrody. Pierwszy raz zdarzyło mi się, żeby żurawie chodziły mi dookoła namiotu ;)
Właściciele rozpieszczali nas warzywami ze swojego ogrodu oraz rybami z pobliskiego jeziora. Poza tym dzięki nim miałam okazję sporo dowiedzieć się o tym jak zmieniło się życie w Estonii w wyniku stopniowej tranzycji od ZSRR do UE.
Jeśli kiedykolwiek przyjdzie Wam zajechać w tę część Europy, to bardzo polecam ten rodzinny biznes - warto takie inicjatywy wspierać.
Szlak cebulowy i jezioro Pejpus
Kiedy zobaczyłam w przewodnikach hasło Sibulatee (szlak cebulowy) byłam bardzo zaintrygowana. W ramach zwiedzania okolic Tartu zrobiliśmy więc wypad nad jezioro Pejpus, wzdłuż którego brzegów ciągnie się ten szlak. Jezioro Pejpus (ros. Чудское озеро) jest jednym z największych w Europie - jego skrajne wymiary to 140 km na 50 km. Jest to zbiornik graniczny, pomiędzy Rosją a Estonią. Po stronie estońskiej jego wybrzeże jest zamieszkiwane głównie przez mniejszość rosyjską, w dużej mierze Staroobrzędowców. To bardzo tradycyjna grupa etniczna, parająca się głównie rybołówstwem oraz uprawą czosnku i cebuli.
W tym rejonie dominuje język rosyjski, stanowczo ustępując estońskiemu i angielskiemu (który w Estonii jest powszechnie znany). Architektura jest również zupełnie inna - zabudowania są ceglane, ułożone na planie kwadratu z zamkniętym wewnętrznym dziedzińcem. Do tego cerkwie, wiejskie cmentarzyki i mnóstwo porzuconych gospodarstw. To wszystko razem sprawia, że ma się wrażenie, że odbywa się podróż w czasie o jakieś 30 lat wstecz.
Warto zobaczyć wioski Varnja, Kasepää oraz Kolkja (w tej ostatniej należy natomiast pominąć Peipsi Visitor Centre).
Warto też zobaczyć piaskowcowe brzegi jeziora Pejpus w podupadającej miejscowości Kallaste.
Pejpus jest niesamowicie płytkim jeziorem, jego średnia głębokość to tylko 8 metrów, dlatego bardzo ciekawym doświadczeniem jest spacer w jeziorze. Można odejść bardzo daleko od brzegu i nadal mieć suche kolana.
Viljandi - miasto bohemy
O ile Tartu jest miejscem estońskiej inteligencji, to Viljandi jest mekką artystów, muzyków i dzieci kwiatów. To nieduże miasto położone na zachód od Tartu co roku gości tysiące fanów muzyki alternatywnej -> Parimusmuusika Festival.
Koncerty odbywają się na wzgórzach zamkowych i spokojnie można się tu wybrać rodzinnie. Atmosfera jest badzo ciepła, wręcz piknikowa. Bez problemu kupiliśmy (online) bilety na koncert i zabraliśmy dzieciaki na ich pierwszy w życiu festiwal - dały czadu na tyle, że Estończycy pokazywali ich na telebimach (tak tak, estońskie dzieci są spokojniejsze od moich).
Zespół, którego słuchaliśmy to Lepaseree:
Litwa: opuszczone wesołe miasteczko i Troki
Z Estonii do Polski spokojnie można wrócić w dwa dni (na upartego w jeden). My powrót mieliśmy rozłożony na trzy, ale dość przypadkowy nocleg z burzą, oberwaniem chmury, koncertem litwo-polo i kotem próbującym włamać się nam do namiotu o czwartej rano zachęcił nas do podkręcenia tempa powrotu.
Jednej rzeczy jednak nie odpuściłam - kolejnej szansy na małą dawkę urbexu (urban exploration). W okolicach Troków na Litwie znajduje się miasto Elektrenai. Jeśli marzy Wam się wyprawa do Czarnobyla minus promieniowanie, to tu jest niezła namiastka atmosfery. Elektrenai zapewnia sporą część zapotrzebowania energetycznego Litwy od czasu zamknięcia reaktorów w Ignalinie (które miały ten sam defekt, co czarnobylskie).
W tym samym okresie, co w Prypeci miało być otwarte wesołe miasteczko, tu tego dokonano (mówimy o roku 1986). Po wielu latach eksploatacji, obecnie jest atrakcją widmem (choć znikającym widmem, bo w trakcie rozbiórki).
Tor kolejki górskiej "Jet Star" został przywieziony z samej Moskwy!
Na koniec naszej podróży zostały Troki. Ostatecznie obeszliśmy tylko zamek dookoła, bo tłok skutecznie nas zniechęcił.
Stałym punktem zwiedzania Troków jest jedzenie kibinów - tradycyjnych pieczonych pierogów drożdżowych, będących sztandarową potrawą mniejszości karaimskiej.
Koszt całego wyjazdu
Pomijając wstępne inwestycje w uzupełnienie brakującego sprzętu turystycznego, który się amortyzuje przez parę lat, to wydatki kształtują się następująco (podsumowanie 3-tygodni wydatków):
- noclegi 350 EUR - co średnio daje 17 EUR za noc, w większości miejsc dzieci do lat 7 nie są wliczane w opłaty
- wstępy - 160 EUR oraz dodatkowo największe szaleństwo naszego wyjazdu, czyli kupowane z polski bilety do delfinarium - występ delfinów oraz wstęp do akwarium to wydatek 182 zł dla 4 osób (tu nie ma co liczyć na duże zniżki dla dzieci)
- promy - koszt pojedynczego promowania samochodu osobowego oraz wszystkich pasażerów w Estonii to wydatek około 15 EUR (w sumie mieliśmy 3 promowania)
- żywność - większość dań obiadowych i "przegryzek" mieliśmy wzięte z Polski (objętościowo dwie skrzynki jedzenia), na resztę wydaliśmy 360 EUR
- restauracje - pojedyncze wyjście do restauracji to wydatek około 40 EUR (10/os), więc raczej unikaliśmy takich ekstrawagancji ;)
- paliwo - ceny paliwa w Estonii są zauważalnie wyższe niż w Polsce, na Łotwie trochę wyższe, a przy granicy polsko-litewskiej najniższe (niższe niż w Polsce), z racji niskiego natężenia ruchu, braku korków, sygnalizacji świetlnej i ograniczeń prędkości w większości miejsc do 90 km/h w sumie za paliwo zapłaciliśmy 250 EUR, a przejechaliśmy około 3500 km
Poczytać o Estonii
Gdyby ktoś chciał zasmakować Estonii bez konieczności podróżowania, ten może sięgnąć po książkę "Ja, Jonasz i cała reszta" Antiego Saara, wydaną przez Wydawnictwo Widnokrąg.
Filozofia - dlaczego "Montessori-friendly"?
Planując naszą podróż jednym z założeń było zapewnienie dzieciom jak najwięcej swobody i czasu na łonie natury. Czas spędzany w miastach minimalizowaliśmy na rzecz miejsc bardziej kameralnych, umożliwiających samodzielną eksplorację.
Staraliśmy się pokazać dzieciom te rzeczy, które będą je żywo interesować i takie, które wspierają ich rozwój intelektualny, sensoryczny i motoryczny. Dzięki tej wyprawie dzieciaki dowiedziały się:
- jak dawniej żyli ludzie?
- czym się różni roślinność w Polsce od estońskiej?
- jak komunikować się z osobami innych nacji?
- jak wygląda promowanie samochodu? jak mieszka się w namiocie? jak wygląda wielki koncert? - innymi słowy postawiliśmy na poznawanie świata przez nowe doświadczenia
last, but not least:
- jeśli wpadnie się do rowu, to wszystko śmierdzi szlamem, a buty wciąga błocko
Podoba Ci się to co robię? Chcesz być na bieżąco? Jeśli zainteresował Cię ten artykuł, to zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku